*oczami Harr'ego*
Zobaczyłem gazetę. Na jej okładce znajdowało się dość wyraźne zdjęcie moje i Char kiedy wychodziliśmy wczorajszej nocy z 69. Myślałem że nikt nam nie zrobił zdjęcia. Liczyłem się z tym że to jest możliwe a wtedy cały świat będzie mówił o "nowej dziewczynie Styles'a"... .
- Co to kur*a jest? Ja się pytam? Ciebie! - spojrzał na mnie .- i Ciebie!- popatrzył na Li. Louis patrzył na mnie morderczym wzrokiem. Głupio mi było bo to mój najlepszy przyjaciel, a spojrzenia a'la "jak mogłeś" trochę zabolało. Odwróciłem wzrok w kierunku okna bo nie mogłem znieść tego, że oni wszyscy myślą iż ich okłamałem. Nie interesowały mnie tabloidy, plotki czy to że właśnie sam sobie przechlapałem u kierowników zarządu ale to że moi przyjaciele są na mnie źli.
- To nie jest tak...- zacząłem ale mi przerwano.
- MOGĘ SIĘ DOWIEDZIEĆ PO CO JA TU JESTEM? - zapytała szorstkim tonem .
- Nie unoś się złotko.- odparł Paul spokojnie.- Jak byś nie zauważyła na zdjęciu jesteś ty.- dodał wciąż bez nerwów. Mimo że Paul czasami się unosił był on z reguły spokojny co potrafiło złego człowieka doprowadzić do szału/
- Hahaha... Jestem sławna! - klasnęła w dłonie .
- To nie jest śmieszne, Charlie.- poważnym tonem poprawił ją Louis.
- Dla mnie jest. Sorry ale ja nie jestem taka jak wy, mnie to nie dotyczy. Nie jestem sławna. Mnie nie zależy na reputacji tak jak wam. Nara! - opuściła pomieszczenie odwracając się napięcie. Szybko wybiegłem z nią i złapałem ją na schodach .
- Więc tak to masz zamiar załatwić?- zapytałem.- Olać wszystko i udać że Ciebie to nie dotyczy?! - podniosłem ton.
- Posłuchaj! Zapamiętaj RAZ NA ZAWSZE! To Ty uparłeś się żebym wyszła razem z Tobą. To Ty chwyciłeś mnie za rękę. To Ty chciałeś mnie odwieźć do domu więc miej pretensje do samego siebie. Ok?! - po części miała rację. Gdybym ją zostawił poszedł się dobrze bawić wyszedł bym o pierwszej pojechał do domu i wszystko by było bez problemowo. Został bym sfotografowany co najwyżej jak wychodzę przede wszystkim sam natomiast Li jak tam dotarła to też by wróciła.
- Dobra nie ma co się kłócić.- z za drzwi wyszedł Paul. - Mnie również poniosło. Nie miało tak wyjść. Nie mogę wam zabronić się spotykać bo dałem słowo że nie będę ingerować w wasze życie prywatnie. A przynajmniej nie do tego stopnia... . Powiesz że ją kochasz w jakimś wywiadzie tarararara...blablabla. Ja się nie odzywam. No chyba że reszta managementu ma coś przeciwko.
- Eeee...Paul - zaczęła - Proszę Pana Panie Paulu. - zaczął się śmiać.
-Po prostu Paul. - poprawił ją ale nie dał dokończyć .
- W sumie nie jest to złe dwie siostry mają chłopaków w One direction. Podopieczna Louisa chodzi z jego przyjacielem. Najmłodszy i najstarszy. Idealnie! - klasnął w dłonie. Nie dając nam dojść do słowa. Kilkakrotnie otwieraliśmy ustać raz ja raz ona.- Dobra to ja już pójdę zadzwonię wam jak dowiem się do powiedział na to wszystko management. - Nie zdążyłem nic powiedzieć bo zabrał szybko kurtkę i opuścił dom.
- Co to było? - spojrzała na mnie pytająco. Zrobiła wielkie oczy co uwydatniło jej niebieskie tęczówki.
- Sam chciał bym wiedzieć. Idę do domu. - pokręciłem głową i grzecznie poinformowałem zebranych o moich planach.
- Nie tak prędko. Do salonu oboje! - Louis...no tak. Paul to pikuś w porównania do Louisa który wbrew pozorom wyjątkowo troszczył się o siedemnastolatkę.
Zrobiłem jak kazał i wolnym krokiem ruszyłem w kierunku pomieszczenia. Ulokowałem się na miękkiej kanapie obok brunetki.
- Jak mogłeś mnie okłamać. Charlie kłamie bez przerwy i na okrągło. Nienawidzi mnie ale ty? Myślałem że jesteśmy przyjaciółmi. - spuścił wzrok.
- Louis my nie jesteśmy parą.- powiedziała stanowczo niebieskooka .
- Co? - patrzył na nas pytającym wzrokiem. Odwróciliśmy się do siebie napotykając wzajemnie swój wzrok. W jej niebieskich jak ocean tęczówkach krył się strach. Kiwnęła głową na znak że wyraża zgodę aby Loui i El dowiedzieli się jak było naprawdę.
* dzień później*oczami Charlie *
Siedziałam i bawiłam się na tablecie. Przeglądałam portale społecznościowe, czytałam masę komentarzy na mój temat coś z cyklu "Są przeuroczy." aż po hejty które można było przewidzieć. Śmieszyło mnie to wręcz rozbawiało do łez. Było to fajną formą poprawiania sobie humoru. Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Niechętnie zeszłam z mojej pościeli obleczonej fioletową poszewką i podążyłam w dół schodów. Nie przywiązując do tego większej wagi przekręciłam kluczyk w drzwiach. Bez pytania o zaproszenie władował się do domu jak do siebie.
-Hej! - przywitał się - gdzie Louis? - zapytał szybko.
- Nie ma go w domu pojechali z Eleanor na zakupy. Nie wiem kiedy wrócą ale jak mnie nas nie okradniesz to ewentualnie możesz tu zostać i poczekać. - powiedziałam będąc już na schodach.
- Możesz sobie zrobić coś do jedzenia lub picia. Wiesz gdzie co jest bo prawdopodobnie urzędujesz w tej kuchni częściej niż ja sama mieszkając tutaj. - po tych słowach szybko zatrzasnęłam drzwi do mojego pokoju. Może bym z nim została ale było to dla mnie dość niepokojące że nagle zaczną mnie pociągać.Praktycznie żyję z tymi ludźmi pod jednym dachem, widuję ich tyle czasu i dopiero teraz zaczęłam w loczku dostrzegać coś innego. Dla zabicia czasu postanowiłam włączyć sobie jakiś film, włączyłam laptopa i znalazłam pierwszą lepszą komedię romantyczną. Nie upłynęło więcej niż dziesięć minut filmu a z piętra niżej usłyszałam przeraźliwy huk i dźwięk tłuczonego szkła.
- SPRZĄĄĄĄĄTASZ! - krzyknęłam wychodząc z pokoju i śmiejąc się w niebo głosy. Zeszłam po drewnianych schodach i skręciłam prosto do kuchni w celu zweryfikowania powagi sytuacji oraz kalkulacji szkód jakie wyrządził chłopak. Zamarłam jednak gdy zobaczyłam że Harry leży w kałuży herbaty, a obok niego walają się odłamki talerza i kubka. Dopiero po chwili dotarło do mnie co się dzieje i jak poważna może być cała sytuacja. Pędem puściłam się w kierunku telefonu i szybko wybrałam numer na pogotowie. Opisałam całą sytuację, ze łzami w oczach, błagałam kobietę po drugiej strony słuchawki by karetka była jak najszybciej. Po powrocie do kuchni wybuchnęłam płaczem, nie wiedziałam co mam robić, wreszcie dotarła do mnie reprymenda ratownika który szukał mnie po całej szkole w trakcie kursu pierwszej pomocy. Podbiegłam do Hazzy i sprawdziłam to o co pierwsze zapytała kobieta na pogotowiu ,"czy oddycha ?". Nachyliłam się nad loczkiem i poczułam na sobie jego delikatny nieregularny oddech oraz unoszącą się minimalnie klatkę piersiową. Znaczyło to że chłopak oddycha i nie zmieniało faktu że nie wiedziałam co mam zrobić . Kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi poderwałam się energicznie i pognałam szybko w ich kierunku. Byli to ratownicy odetchnęłam z ulgą po czym szybko wróciłam do poprzedniego stanu bo nadal nie wiedziałam co z chłopakiem.
- Zabieramy go do szpitala.- słowa spadły na mnie jak zimny prysznic i oderwały od myślenia nad czarnymi scenariuszami.
- Chłopakowi teoretycznie nic nie dolega ale wyjątkowo dużo czasu upłynęło zanim odzyskał przytomność. Będzie lepiej jeśli poobserwujemy pana Styles przez dwa lub trzy dni i wykonamy szereg badań .
- Mogę jechać z państwem?- zapytałam odruchowo. W tym samym momencie z kuchni wyjechali panowie z Harry'm który był już przytomny.
- Niestety nie. - powiedział stanowczo mężczyzna w czerwonym.
- Ale ja muszę. Proszę pana bardzo!...To dla mnie bardzo ważny człowiek. - po tych słowach ujrzałam jak kąciki ust szatyna unoszą się delikatnie do góry.
- No dobrze. Zapraszam. - odparł wzdychając łysy i w średnim wieku mężczyzna pokazując na karetkę. Zatrzasnęłam drzwi i ruszyłam do ambulansu gdzie usiadłam na brzegu łóżka (o ile tak to można nazwać) na którym leżał chłopak. Spoglądając na niego uśmiechnęłam się i powiedziałam szybko.
- Ale mi napędziłeś stracha. NIGDY więcej mi tak nie rób. - zabroniłam stanowczo.
- Martwiłaś się?- zapytał z niedowierzaniem.
- No a nie? Myślałam że zawału dostanę przez Ciebie.
- Nie cieszyła byś się gdyby mnie nie było? - patrzył na mnie z niedowierzaniem.
- Jesteś głupi. Oczywiście że nie. - w odpowiedzi chwycił moją dłoń nic już nie mówiąc. Ku mojemu zaskoczeniu nie wyrwałam dłoni z jego uścisku a jednie chwyciłam ją mocniej.
Droga do szpitala nie trwała długo. Po kilku podpisach które musiał złożyć kędzierzawy, ulokowali go w jednej z sal. Siedziałam na krześle przy ścianie i obserwowałam pielęgniarkę która wykonywała mu najbardziej podstawowe badania, kiedy nagle w całym pomieszczeniu rozbrzmiał dźwięk oznajmujący, połączenie przychodzące.
- GDZIE TY DO CHOLERY JESTEŚ!? JA CI NIE ZABRANIAM ALE KARTKA NA STOLE BY SIĘ PRZYDAŁA...ALBO SMS!
- Lou. - usłyszałam w słuchawce przelotnie głos swojej siostry. - PO ZA TYM DLACZEGO DRZWI SĄ NIE ZAMKNIĘTE? ZWARIOWAŁAŚ!? - krzyczał, tak donośnie, że sama nie dowierzałam że on tak potrafi.
- Jestem w szpitalu. - oznajmiłam spokojnie .
- CO? Gdzie jesteś? - zapytał ze strachem w głosie. - Jezu dziecko co ci jest?
- Minie raczej nic nie dolega.... gorzej z Harrym. -odpowiedziałam cierpko
-Co? Gdzie jesteście?
-W szpitalu przy Green Street.- po tych słowach rozłączył się.
- Ciśnienie w normie. Teraz zabieram pana na resztę bardziej szczegółowych badań. - powiedziała brunetka wskazując na wózek. Siedziałam na jego posłaniu i gdy już mieli wyjeżdżać z sali Harry powiedział.
- Ona idzie razem ze mną. - wskazał palcem na moją postać .
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz